czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 5.

Perspektywa Dziewczyny...

Obudziłam się bardzo zdezorientowana.
Wielki ból przeszywał całe moje ciało.
Czułam się bardzo dziwnie
W mojej pamięci latały jakieś dziwne "karteczki" z urywkami wydarzeń ostatnich dni, miałam mętlik w głowie, nie pamiętam NIC...Całkowita pustka.
Rozejrzałam się po nowocześnie urządzonym pomieszczeniu.
Obudziłam się na pięknie zdobionym kline o krwistej barwie. 
Złota nić pięknie podkreślała nasyconą barwę koloru.
Chwila.. Wróć... Czemu zwracam uwagi na takie bzdury. Przecież nigdy nie byłam w stanie dostrzec piękna w prostych przedmiotach.
Zerwałam się z miejsca jak oparzona.
Zauważyłam że przy wejściu stał jakiś blondyn. Znałam go już skądś ale nie mogłam sobie przypomnieć...
-Witaj, jestem Niall- Spojrzał, niepewnie wyciągając dłoń w geście powitania.
Jak dla mnie było to zbyt formalne dlatego przyciągnęłam go do uścisku. Mój gest musiał go zaskoczyć po dopiero po kilku sekundach owinął swoje ręce wokół mojej talii.
-Mam na imię Lucy.
-Piękne.-powiedział ukazując swój nieskazitelny uśmiech (który oczywiście odwzajemniłam).
Mój entuzjazm lekko przygasł gdy przypomniałam sobie o zaistniałej sytuacji.
-Co się stało? Jak się tu znalazłam? Dla..
-Spokojnie- powiedział przerywając mi w środku zdania.- Choć.-byłam niepewna czy mogę za nim iść (przecież nawet go nie znam). Widząc moje niezdecydowanie wziął mnie ostrożnie za rękę pilnując by jego ruchy mnie nie wystraszyły.
 Oprowadził mnie po całym domu(cały czas trzymając mnie za rękę). Nie chciałam się do tego przyznawać ale było mi przyjemnie.

                                        Gdy trzymał mnie za rękę czułam się nieziemsko.
                                  Wydawało mi się że trzymając mnie za rękę miał pewność, 
                                                       że nikt mu mnie nie zabierze.
                                   Wydawało mi się że nie chciał mnie stracić, chciał żebym
                                                                 była cały czas z nim.
            Jego uścisk jest bardzo opiekuńczy, dużym palcem głaskał nasadę mojej dłoni.
                 (oczywiście nie mam nic przeciwko żeby trzymał mnie w taki sposób)

- Chciałbym Ci kogoś przedstawić.-Powiedział odwracając się do mnie przodem. Do pokoju weszło czterech chłopaków. Wszyscy nieziemsko przystojni. Pierwsze co zrobili to uśmiechając się zerknęli na nasze splecione palce.
- To Harry, Louis, Liam i Zayn-  Wymieniał imię każdego z chłopaków a oni podnosząc rękę machali do mnie.- Chłopaki to jest Lucy- Wskazał na mnie. Pomachałam im zawstydzona i spojrzałam w dół (chciałam żeby włosy spadły ma moją twarz zasłaniając moje rumieńce). Niall lekko pokręcił głową myśląc chyba że tego nie zauważę. Ale zauważyłam. Chłopcy tylko skinęli i wyszli żegnając się ze mną.- Porozmawiajmy.- usiadł na sofie klepiąc miejsce obok siebie. Usiadłam przodem do niego po turecku. -Odpowiem ci na te wszystkie pytania które mi zadałaś.- Nad czym się się zastanawiał.- Yymm... Jak pewnie pamiętasz byłaś z Harrym w psychiatryku. To co się zdarzyło, to jak ochroniarz cię zaatakował. Pamiętasz co wtedy powiedział?
- Tak. Mówił coś o wampirach i wilkołakach, coś że mnie przemieni, ale nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Potem już nie pamiętam . Tylko nieziemski ból.- Szepnęłam
- Och... On cię przemienił.-Szepnął prawie niesłyszalnie.
- Co proszę?- Też szeptałam.
- On cię przemienił ymm.. w ... wampira.
- O czym ty do mnie mówisz. Nie wierze ci.
- Proszę cię, posłuchaj mnie-  Powiedział z wyrzutem.- Wiem że możesz być tym wszystkim wystraszona i zagubiona, ja też jestem taki, chłopcy... oni też. - Cały czas trzymał moją dłoń. Zataczał rozmaite kształty na mojej skórze.
Patrzałam na niego zaszokowana. W głowie ciągle słyszałam jego słowa "Jesteś wampirem, przemienił cię".
Dotknął wolną dłonią mojego policzka. Mimo że była lodowata to czułam w niej ciepło i troskę.
-Nie bój się. Pomożemy Ci. Nauczymy cię panować nad głodem, nauczymy cię wszystkiego co sami już umiemy.
-Ochh...- Wymruczałam zagubiona.
- Boisz się?
- Czym wy... to znaczy, my- powiedziałam niepewnie- się żywimy?- powiedziałam, nie odpowiadając na jego pytanie.
-Krwią.-powiedział niepewnie- Nasza rodzina nie zabija ludzi, żywimy się krwią zwierząt. Chcemy być jak najbardziej ludzcy. Jak najbardziej cywilizowani.
-Mam nadzieję że nie śpicie w trumnach.- powiedziałam próbując rozładować napięcie.
-Nie.-zaśmiał się- Wampiry nie śpią.
-Nigdy?
-Nigdy. Nie potrzebujemy odpoczynku ani snu .-uśmiechnął się.
-Czy wy chodzicie chodzicie w miejsca publiczne?
-Gdy dorośniemy do tego stopnia by być w stanie kontrolować i nie zabijać każdego kto obok nas przejdzie. Chodzimy do szkoły, pracy. Jak już mówiłem, chcemy być jak najbardziej ludzcy.
-Rozumiem.
-Zrobimy tak, jutro pójdziemy na polowanie, dobrze?-uśmiechnął się
-Dobrze.
-Chcesz zobaczyć swój pokój?
-Mam pokój?-zapytałam zdziwiona
-Tak, będziesz tutaj mieszkała.-Pobiegł w wampirzym stylu po schodach a ja zaraz za nim. Otworzył drzwi i ujrzałam wielkie pomieszczenie. Dominowały tam szare kolory które wspaniale współgrały z brudnym fioletem. Wielka śnieżno biała toaletka wypełniona rozmaitymi cieniami, tuszami, szminkami i innymi bzdurami stała pod ścianą z wielkim oknem. Cała prawa strona była zapełniona książkami (było ich więcej niż w miejskiej bibliotece). Natomiast pod ścianą naprzeciw stała wielka wieża z odtwarzaczem MP3 i CD. Moją uwagę przykuły dwie pary drzwi. Podeszłam do jednych z nich i otworzyłam. Zaparło mi dech w piersiach. Była to garderoba. Podłoga pokryta czerwonym dywanem który świetnie pasował do pozłacanych półek ( oczywiście zapełnionymi po brzegi ciuchami).
Wyszłam z garderoby i otwierając kolejne drzwi nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam.
Piękny widok lasów iglastych. Wyszłam w głąb balkonu, oparłam się o bajkową poręcz i podziwiałam krajobrazy.
-To wszystko jest moje?- zapytałam odwracając się do Niall'a
-Wszyściutko.- Uśmiechnął się czarująco. Nie mogłam się oprzeć i rzuciłam się na niego ze śmiechem. Staliśmy przytuleni jakieś 7 min.
-Dziękuję- powiedziałam się odrywając się od niego.
-Dla ciebie wszystko, jesteś teraz częścią naszej rodziny.-odparł z entuzjazmem

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 4.

Poczułam jakby ktoś odgryzał mi po kawałku skórę szyi.
Od krzyczenia niemiłosiernie bolało mnie gardło.
Zaczął rozmazywać mi się obraz a jedyne co zobaczyłam to brunet biegnący w naszą stronę.

Perspektywa Harry'ego...
Gdy wszedłem do pomieszczenia zobaczyłem straszny widok. Ochroniarz zamieniał tą śliczną blondynkę w jedną z nas. Podbiegłem do nich, oderwałem tego sukinsyna od jej szyi.
Walnąłem to kilka razy w twarz i oderwałem mu głowę. Przypomniało mi się o dziewczynie która nadal przechodzi przemianę.
Podbiegłem do niej. Krzyczała i rzucała się na wszystkie strony.
Kopnąłem w ścianę tym samym ją rozwalając. (Niekiedy ta siła wampira się przydaje)

Perspektywa Dziewczyny...
Ledwo kontaktowałam.
Czułam tylko jak ktoś mnie podnosi.
Latałam.
Latałam w niebiosach.
-Ejj, nie zamykaj oczu. Patrz na mnie. Słyszysz?
I w jednym momencie wszystko zniknęło. Ból zaczął się nasilać A ja wyłam z bólu.
To było straszne. Czułam jak moja skóra się pali.
-Bolii...- pożaliłam się
-Wiem, wiem kochanie.
-Chce spać.-zapłakałam.
                                         


                                                        Tak dobrze słyszałaś płakałam.
                                         Ten proces który odbywał sie w moim organizmie..
                                                    Jakby moje ciało było polem bitwy.
                                                            Tak, to dobre kreślenie.
                                                  Dobro ze złem prowadziło wojnę na polu bitwy.


-Nie możesz iść spać, rozumiesz? Musisz zostać tu zemną! Słyszysz?!
-Nie drzyj się!
Nie odzywał się już.
Pojękiwałam czasami z bólu. Nie wiedziałam co się działo, ale to było straszne. Nie wierzyłam ani trochę w to co powiedział ten psychopata. Miałam wrażenie że to był po prostu zły sen, ale ból był za bardzo realny bym mogła tak sądzić.
-Ałłł...  Ach...Aaaaaa...- zawyłam gdy ból się nasilił
-Shhh...Spokojnie, pomyśl o czymś przyjemnym. Nie myśli o bólu.

Perspektywa Harry'ego...
Było mi jej tak żal.
Wiem jak się czuje bo sama to przechodziłem.
Popłakiwała cicho w moje ramie.
Byliśmy już blisko  mojego domu.
-Louis cię opatrzy i pomoże ci się mniej boleśnie przemienić.- wymamrotałem, bardziej do siebie niż do niej.

                                     15 minut późnij... 
Wbiegłem do domu, kładąc ją delikatnie na ławie.Chłopcy spojrzeli na mnie zdezorientowani.
-Zabierzcie stąd Zayn'a.-powiedziałem szybko-Louis!- zawołałem gdy chłopcy wyprowadzili (a raczej wyszarpali) Zayn'a. Błyskawicznie pojawił się obok mnie.Spojrzał na dziewczynę wokół której zebrała się już kałuża krwi.
-Louis zrób coś, ugryziono ją, Cierpi.-powiedziałem załamany.
-Spokojnie, Harry.-Pocieszał mnie Starszy brat.Zaczął ją oglądać spojrzał na mnie niepewnie zanim powiedział...- Straciła dużo krwi, bardzo dużo. Prawie cała trucizna wypłynęła z organizmu razem z krwią .
-Co?!
-Cierpi tak z powodu wykrwawiania się a nie w wyniku przemiany. Jeśli chcesz żeby przeżyła musisz ją ugryźć i wprowadzić jad do organizmu.
-Ale ja nie mogę. Nie jestem w stanie się powstrzymać. Jeśli zacznę nie skończę i ją zabiję-Niall może to zrobić.
Gdy wypowiedziałem jego imię pojawił się u mojego boku.
-Zrobisz to?-zapytał Louis
-Jeśli to uratuje jej życie. , to tak.
-Wiesz co robić- Najstarszy poklepał mnie zachęcająco po plecach.

Perspektywa Niall'a
Spojrzałem na dziewczynę. Była piękna. Strasznie się męczyła.
Pochyliłem się nad nią i delikatnie przechyliłem jej głowę na bok odsłaniając jej szyję.
Powąchałem ja, pachniała tak pięknie, tak... oryginalnie.
Bez marnowania czasu (bo jeszcze straciłbym kontrolę).
                                                    Ugryzłem ją.
                                                    Wiła się z bólu. 
                                                    To było straszę. 
                                                    Przezywała prawdziwe męczarnie.


Gdy się od niej oderwałem spojrzałem na jej twarz która wyrażała tylko ból.
To dopiero początek przemiany... 

Rozdział 3.

Wykończona rozszyfrowywaniem "zagadki" (Oczywiście bez rezultatów), odpłynęłam w obiecia Morfeusza.
          Ściany do mnie mówią- krzyknął jakiś pacjent (oczywiście budząc mnie tym).
-Tak, no bo ja przecież kocham być budzona wrzaskami pacjentów którym coś się pomieszało.-Wymamrotałam
-Świetny początek dnia.-powiedziałam do siebie
                            
                             Kurde, co się ze mną dzieje?
                             Czyżbym już tak postradała zmysły że mówię do siebie?
                             A może jednak słusznie się tu znalazłam...


Dźwięk kluczyków wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia.
Podszedł do mnie i zakuł mnie w kajdanki.
Zarówno ręce jak i nogi były zakute w kajdany dzięki którym mogłam zrobić tylko mały krok.
Wyszliśmy z mojego tak zwanego pokoju udając się do jadalni.
Wiesz co było najzabawniejsze? Nie traktowali mnie tak jak normalnego pacjenta, traktowali mnie jak jakieś śmiertelne zagrożenie dla otoczenia.
 Tylko ja byłam zakuta w kajdanki, wszyscy pacjenta byli wolni.
Jedynym wyjątkiem byłam ja, jak zwykle z resztą.Chwilka, chwilka...
zauważyłam chłopaka...to był ten brunet, także był zakuty, ale kajdanki zanjdowały się tylko na jego nogach.
Świetnie, kolejny niezrównoważony świr który trafił do psychiatryka.- znowu powiedziałam do siebie.
Ktoś rzucił mi plastikowy talerzyk przed nos, tą osobą okazał się być ochroniarz.
Od razu gdy posiłek(jeśli można to tak nazwać) znalazł się przede mną do moich nozdrzy dostała się
cuchnąca woń ciepłej mazi. Odruchowo odsunęłam pożywienie próbując powstrzymując odruch wymiotny.
-Chce wrócić do celi-Pożaliłam się ochroniarzowi.
-Wstawaj -warknął -Wstawaj, powiedziałem-Zawarczał jeszcze raz.Wstałam lekko tracąc równowagę, popchnął mnie w kierunku wyjście. Nikt nie zwrócił uwagi na brutalne zachowanie tego człowieka wobec mnie, najwyraźniej to tutaj
normalne.
Zamiast prowadzić mnie do celi prowadził mnie w przeciwną stronę.-Gdzie idziemy?-Zapytałam
-Zamknij się i idź-powiedział
-Gdzie idziemy?!?!-krzyknęłam wściekła, spiorunował mnie wzrokiem po czym wepchnął mnie do jakiegoś pomieszczenia.
Wyglądało trochę jak studio taneczne, sala miała okrągły kształt a cała powierzchnia ścian była pokryta lustrami.
Zostałam popchnięta na ziemie. Zaczął mnie całować po szyi.
Krzyczałam i szarpałam się.
-Co ty chcesz mi zrobić?!- wykrzyknęłam.
Spojrzał na mnie spod łba.
-Wierzysz w istoty z nadprzyrodzonymi zdolnościami? W wampiry, wilkołaki?
-Nie, jesteś jakiś psychicznie chory?! Powinniśmy się chyba zamienić strojami!
-I tu się mylisz. Gdybyś wierzyła to bardziej byś uważała i może nie było by cię tutaj teraz w takiej sytuacji.
-Jakiej sytuacji, cholera?! Co ty chcesz mi zrobić, psycholu?!
-Zamienię cię w jedną z nas.
-Kim jesteś?! Jaką jedną z nas?!
- Zamienię cię w zimną istotę, bez serca. Niebywale szybką i sprytna oraz żądną krwi postać.Będziesz żyła wiecznie, nikt cie nie pokona będziesz niezniszczalna. Na zawsze.
 Błyskawicznym tempem klękną nade mną. Jednym zwinnym ruchem odchylił mi głowę i wgryzł się w moją szyję.

Rozdział 2.

Siedziałam na łóżku w swojej celi.
Nadal niemiłosiernie burczało mi w brzuchu, po tym, jak jedzenie tutaj okazało się połączeniem czegoś z zeszłego tygodnia i wody. Żałujcie, że nie możecie tego zobaczyć.
Było tutaj wiele osób. Na stołówce była tylko jakaś ich część. Wśród innych jadali tylko ci, którzy jeszcze jako tako kontaktowali. Pozostali, czyli ci, którzy całkowicie postradali zmysły siedzieli w swojej celi w kaftanie, podczas gdy jacyś pracownicy wpychali im do ust tą maziowatą breję.
Czyli stwierdzono, że mogę przebywać wśród innych. To chyba powinno mnie pocieszyć, ale nie. Nie pocieszało mnie to ani trochę.
Tak naprawdę, jedyne uczucie, jakie w sobie skrywałam, to był strach.
Siedziałam w celi. I to nie byle jakiej. Śmierdziała, była mała, miała skrzypiące łóżko i brudną podłogę. Jadałam w towarzystwie żywych-ale-nie-do-końca, którzy patrzyli na mnie, jakbym była chodzącą muffinką. Cały czas musiałam znosić krzyki, które dobiegały z innych pomieszczeń. Na przykład teraz. Nawet nie mogę się skupić i dokończyć myśli przez wrzask jakiegoś faceta kilka cel dalej. Można zajoba dostać, wierzcie mi.
Ale najgorsze w tym gównie było chyba to, że byłam sama.
Zwróćcie uwagę na to, że podczas mojego niedługiego pobytu tutaj ani raz się nie odezwałam. Jakoś nie uśmiechało mi się zaprzyjaźnianie z kimś, kto wyglądał jak zombie. A nawet jeśli był taki ktoś, kto wyglądał tutaj normalnie (a był), nie zmieniało to faktu, że tu jest i jest psycholem.
Spędziłam tu jeden dzień.
Zabrano mnie na jakąś terapie, gdzie, jak w moich snach, kobieta zadawała mi różne pytania. Coś typu : "jak się czujesz?", albo "żałujesz tego, co zrobiłaś?". Ale i tak nic nie pobije "Czy widzisz lub słyszysz coś, czego nie ma?". Ubaw po pachy.
Jak się pewnie domyślacie, nadal uparcie milczałam. Nie chciałam rozmawiać z kimś, kto robił to, bo musiał. Bo przecież za to płacono tej terapeutce, co nie? Za rozmawianie ze mną i innymi.
Gadanie do ręki też na niewiele by się zdało. Moja wyobraźnia ograniczała się do absolutnego minimum, więc prędzej czy później, uderzyłabym się w czoło z pytaniem "co ty kurwa robisz, tępa idiotko?"
Tak więc, zostałam sama.
Sama gdzieś, gdzie być może powinnam być.
Ooo tak, jak najbardziej powinnam.
Ale nie chciałam. Tu było okropnie i nie byli w stanie mi pomóc, to przecież jasne.
W moim umyśle było coś... innego. Coś, przez co właśnie tu siedzę. To było jak nowotwór, który został wykryty za późno. Nie dało już się tego wyciąć. Trzeba po prostu czekać na postęp choroby, a potem na śmierć.
Właśnie, śmierć.
Ludzie boją się jej jak ognia, jakby nie byli świadomi, że ona i tak ich dopadnie. Ja zdawałam sobie sprawę, że umrę. I chyba tylko to nie wpędzało mnie w większą paranoję. Bo wiedziałam, że kiedyś stąd wyjdę. W taki, czy inny sposób.
Podczas moich rozmyślań (które co jakiś czas przerywał krzyk), widziałam kilku pacjentów, którzy pewnie wracali do swoich cel. Szli osobno i byli prowadzeni przez wysokich i dobrze zbudowanych mężczyzn.
Patrzyłam na nich z zaciekawieniem. Chciałabym wiedzieć, o czym myślą, gdy siedzą cicho, lub co mają na myśli, gdy mówią coś niezrozumiałego dla innych. Wszyscy byli zagadką.
Nagle ktoś stanął pod moją celą. Była to kobieta, może kilka lat starsza ode mnie. Dłońmi chwyciła kraty i wlepiła swój wzrok we mnie. Rany, to było naprawdę straszne.
- Cześć. - powiedziała po jakimś czasie. Mówiła cicho, więc ledwo ją usłyszałam. A jednak zaskoczona zamrugałam oczami. To była pierwsza osoba, która postanowiła podjąć rozmowę ze mną, bez żadnego przymusu.
- Cześć. - odpowiedziałam troszkę głośniej niż ona. To było moje pierwsze słowo od ponad 24h.
Spostrzegłam, jak kąciki ust kobiety delikatnie się unoszą.
- Megan. - mruknęła.
Po raz kolejny się zdziwiłam. Czy osoby w takim miejscu jak to nie powinny siedzieć w kącie i bujać się w przód i w tył?
- Lucy. - wymamrotałam i wstałam z łóżka. Powoli podeszłam do Megan i chwyciłam kraty od drugiej strony. Proszę. Dwie psychopatki znalazły wspólny język.
Przyjrzałam jej się. Miała krótkie, brązowe, poplątane włosy. Oczy w tym świetle też wydawały się być ciemne, zaś cera przeciwnie. Ona też była blada i miała fioletowe sińce pod oczami. Ale pomimo wszystko, do głowy przyszła mi taka myśl, że była naprawdę ładna.
Jej dłonie nadal zaciskały się na kratach. Kiedy się dłużej przypatrzyłam, dostrzegłam kilka małych ran. Były na jej długich palcach i wydawały się ciągnąć po nadgarstek.
- Co to? - spytałam bez większego namysłu. Megan podążyła za mną wzrokiem i lekko się uśmiechnęła. Chwyciła rękaw jednej ręki i go podwinęła, a ja głośno wciągnęłam powietrze.
Jej ręka w całości poryta była ranami. Niektóre były większe i głębsze, inne mniejsze i płytsze. Zmarszczyłam brwi.
- Sama to sobie zrobiłaś?
Dziewczyna tylko pokiwała głową, a jej uśmiech nadal nie schodził z twarzy, gdy przyglądała się ranom.
- Dlaczego? - szepnęłam.
Megan podniosła wzrok i posłała mi lodowate spojrzenie. Już się nie uśmiechała. Zmarszczyła czoło, jakby moje pytanie było najgłupszym, jakie mogłam zadać, a odpowiedź była oczywista.
- Oni mi każą. - pochyliła się w moją stronę, by się upewnić, że nikt tego nie usłyszy, pomimo, że byłyśmy same na korytarzu. Czy ona nie miała ochroniarza? Dlaczego?
- Kto? - spytałam równie cicho, co ona.
Ta tylko wywróciła oczami. Miała mnie za idiotkę.
Sięgnęła do kieszeni swojego kostiumu i wyjęła z niego coś niewielkiego. W pierwszej chwili się przestraszyłam, bo przecież stałyśmy tak blisko siebie, że bez większego problemu mogłaby zrobić mi krzywdę. Jednak ona ani drgnęła.
Chwyciła moją dłoń w swoją lodowatą i wcisnęła w nią nieduże, czarne pudełeczko. Spojrzałam na nią pytający wzrokiem, gdy ta się odsunęła na kilka kroków od krat.
- Tobie też będą kazali. - powiedziała jeszcze i po prostu odeszła tanecznym krokiem.
Jasna cholera, co to miało być?
Stałam tam jak ostatnia idiotka, jedną dłonią nadal ściskając pręt. W drugiej miałam pudełeczko Megan. Spojrzałam na nie marszcząc brwi i zaczęłam obracać je palcami. Jak to gówno się otwiera?
W końcu udało mi się je otworzyć, a moje przypuszczenia na temat tego, co było w środku się potwierdziły.
Żyletki.
Było ich z pięć, każda starannie zapakowana w biały papier.
Zaczęłam się zastanawiać, jacy oni "kazali" zrobić Megan coś takiego. Usiadłam z pudełeczkiem na łóżku, opierając głowę o ścianę.
I co to miało znaczyć, że "mi też będą kazali"?
Kurwa, to było jakieś chore.


Rozdział 1.

Niedużo wiedziałam na temat miejsca, w którym za moment miałam... hm... zamieszkać.
Niektórzy nazywali to coś "domem dla obłąkanych". Samo to przyprawiało mnie o dreszcze. Jednak chyba jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.
Samochód się zatrzymał, więc wyjrzałam przez szybę. Niedużo mogłam zobaczyć przez mgłę, która w tym okresie lubiła się pokazywać. Mogłam dostrzec tylko delikatny zarys ogromnego budynku i schodów, które do niego prowadziły.
Siedziałam grzecznie i czekałam, aż każą mi wyjść z auta. Kajdanki na  moich kostkach i nadgarstkach w pewnym stopniu ograniczały każdy mój ruch. Czułam się raczej jak więzień, nie pacjent. Choć, kto wie, czy to nie lepiej?
Drzwi samochodu od mojej strony otworzyły się i szerokie ramiona wręcz wyszarpały mnie na rześkie powietrze. Nadal zbyt dobrze nie widziałam budynku, ku któremu zmierzałam. Weszłam po schodach tak szybko, jak tylko kajdanki w nogach mi na to pozwoliły. Czułam za sobą obecność kilku mężczyzn, którzy mnie tutaj przywieźli. Ich zadaniem było po prostu mnie tutaj dostarczyć.
Przy końcu schodów znajdowały się ogromne, drewniane drzwi, które zaskrzypiały, gdy ktoś od środka je otwierał.
"Witaj w domu"- pomyślałam, gdy przekroczyłam próg.
W środku było jasno. Białe światło dokładnie oświetlało każdy kąt. I miałam nadzieję, że tak jest wszędzie. W innym wypadku czułabym się jak w tych moich koszmarach. Przeszły mnie ciarki.
Mój wzrok padł na jakiegoś mężczyznę. Stał po środku i otaczało go stado pielęgniarek (zgaduję po strojach), które gorączkowo szeptały. Wydawało mi się, że to ja jestem tematem ich zaciekłej konwersacji. 
Jedna z kobiet wręczyła mężczyźnie jakieś papiery. Ten je przyjął i przerzucił kilka kartek. Potem uniósł brwi i na mnie spojrzał.
- Witam, panno Glass. - powiedział może trochę zbyt oficjalnie, niżbym chciała.
Wpatrywałam się w niego i lekko skinęłam głową. Nie byłam nawet pewna, czy to dostrzegł, ale chyba tak, bo zrobił krok naprzód i kontynuował:
- Jestem doktor Milles. Zdaję sobie sprawę, że to pierwszy raz, gdy przychodzi pani do takiej instytucji, jak nasza. - tu uśmiechnął się ciepło, a mnie wzięło na wymioty. - Mam nadzieję, że będziemy w stanie pani pomóc.
"Taaa, jasne." - pomyślałam. Po raz drugi po prostu skinęłam głową, nie chcąc się wysilać w dobieraniu słów. Nawet nie wiedziałabym, co mu powiedzieć. 
Lekarz przeniósł wzrok na mężczyzn za mną. 
- Pokój 216. - powiedział i rzucił ku nim coś niewielkiego. Kiedy jeden z nich zręcznie złapał nieduży obiekt, spojrzałam na niego kątem oka. Klucz.
- Miłego pobytu. - powiedział dr. Milles, po czym odwrócił się i odszedł, a za nim, rzesza pielęgniarek. Zostałam popchnięta w przeciwną stronę. I, tak jak się spodziewałam, im dłużej się szło, tym oświetlenie robiło się słabsze. Pięknie.
Po niedługim spacerze wśród korytarzy, dwóch ochroniarzy wepchnęło mnie do celi, po chwili rozkuwając moje kończyny. Tak, cela to było określenie jak najbardziej na miejscu.
Rozejrzałam się po moim nowym "pokoju". Ściany były brudne, powietrze przesiąkało wilgocią a po podłodze biegały pająki. Oto spełniły się moje najgorsze lęki.
Usiadłam na skrzypiącym łóżku (a raczej czymś, co miało łóżko przypominać) i okryłam się zakurzonym kocem. Materiał, zupełnie jak materac, niemiłosiernie śmierdział. Starałam się nawet nie myśleć, co poprzedni pacjenci musieli tutaj robić.
Z całych sił starałam się zasnąć. Ku mojej uldze, nikt nie krzyczał. Było cicho. Potem już tylko pamiętam, jak oddałam się objęciom Morfeusza. 
Obudziłam się z krzykiem. Ten sam koszmar, który miałam przez całe życie...To miejsce, te wszystkie żałosne krzyki... Cały czas je słyszałam. Nie mogłam zasnąć przez resztę nocy, próbując uwolnić się od tych przerażających obrazów w mojej głowie.
Następny dzień zaczął się od brutalnego wyciągnięcia z celi. Jeden z dwóch ochroniarzy wymamrotał coś, z czego wywnioskowałam że idziemy na śniadanie. Szłam tak powoli, jak tylko mogłam. Po drodze widziałam kilka innych osób, które miały takie samo ubranie jak ja i zmierzały w tym samym kierunku. 
Przyglądanie się im nie było dobrym pomysłem. Gdy pewna blondynka, spostrzegła, że moje oczy śledzą jej ruchy z zaciekawieniem, dosłownie dostała szału. Zaczęła się rzucać na wszystkie strony, wyrywając sobie włosy. Krzyczała coś typu "GŁOWA MI SIĘ PALI!". Odruchowo odsunęłam się jak najdalej tej psychopatki, by znaleźć się poza jej zasięgiem, a ochroniarze (czy kim oni tam byli) popchnęli mnie naprzód zostawiając blondynkę z tyłu. 
Więc oni tak wyglądają. Ci obłąkani.
Weszliśmy na jadalnię, więc, tak jak wszyscy, ustawiłam się w kolejce do okienka by dostać swoją porcję. Kobieta stojąca po drugiej stronie dała mi jakieś styropianowe opakowanie. Nawet nie podziękowałam i oddaliłam się do wolnego stolika. Nie było tu zbyt wiele osób. Siedzieli, tak jak ja, sami przy pięcioosobowym stoliku. Było też cicho. Co jakiś czas jedynie dało się usłyszeć jakieś szepty "nie chcę tutaj być" , lub "muszę się stąd wydostać". 
To było.. przerażające. Postanowiłam więc skupić się na jedzeniu. Umierałam z głodu lecz gdy otworzyłam pudełko ujrzałam papkę o czerwono-zielonym kolorze. Powąchałam to i od razu odsunęłam pokarm jak najdalej. Już miałam wstać i wyrzucić pojemnik (wraz z zawartością), ale poczułam jak wszyscy obecni mi się przyglądają. Byłam dosłownie przewrażliwiona na punkcie tego, że ktoś się na mnie gapi, dlatego rozejrzałam się po częściowo zatłoczonym pomieszczeniu. Każda obecna tu para oczu była we mnie wlepiona. Niektórzy mieli podkrążone oczy i niezwykle bladą skórę, co spowodowało, że się wzdrygnęłam. Czułam się jak jedyna żywa istota w pomieszczeniu pełnym zombie, które tylko czekają, by dobrać się do mojego mózgu. Nadal skanowałam wszystkich wzrokiem i w niedużym tłumie ludzi zauważyłam bruneta o długich i gęstych rzęsach wokół pięknych, szmaragdowych oczu. Kasztanowe loki zaczesane miał do tyłu, co dodatkowo uwydatniało jego nienaganne rysy twarzy. Stał po ścianą i chyba, tak jak mi, tutejsze jedzenie nie przypadło mu do gustu. Był inny. Wyglądał zdrowo. Był opalony, co mocno kontrastowało się ze skórą stojącego obok psychola, który jeździł paznokciami po ścianie.
Powiedzenie o nim "atrakcyjny" było znacznym niedopowiedzeniem. Jego ciało było jak wielkie płótno, w całości pokryte rysunkami. Jego ubranie miało ten sam krój, co moje, ale wyglądał w nim inaczej, niż ja. Wyglądał jak model. Nawet w uniformie jakiegoś szpitala psychiatrycznego. 
Nawiązaliśmy chwilowy kontakt wzrokowy. Chłopak uśmiechnął się i powoli sunął językiem po swoich pełnych ustach z jakimś uczuciem w oczach... Pożądanie? Nie, to nie mogło być to - pomyślałam i szybko odwróciłam wzrok.
Wtedy pomyślałam też, że to pewnie psychopata, więc nie, to na pewno nie mogło być to.

Prolog.

Każdy ma swoje lęki.
Strach jest odzwierciedleniem naszej słabości. Im bardziej się czegoś boimy, tym słabsi się czujemy. Lęk nas osacza, owija sobie nasze umysły wokół palca. Sprawia, że popadamy w paranoję.
Ludzie różnią się od siebie, to chyba żadna rewelacja. Każdy boi się czegoś innego i wstydzi się o tym mówić. W końcu nikt nie lubi rozmawiać o swoich słabościach.
I jak już mówiłam, jesteśmy różni. Piekarz, który pracuje w sklepie za rogiem, boi się ciemności. Wiem, bo każdego wieczoru, gdy przechodzę obok okien jego mieszkania, światło w sypialni ciągle jest zapalone.
A co, gdybyśmy odcięli mu prąd?
Pewnie przyprawilibyśmy go o dreszcze, gęsią skórkę, przyspieszone tętno i wytwory wyobraźni. Widziałby w głębokiej czerni coś, czego tak naprawdę nie ma, ale dlaczego? Tak, bo właśnie stanął twarzą w twarz ze swoim największym lękiem. Ciemnością.
Ale, jak ja i pewnie większość z was, nie siedziałby bezczynnie. Odnalazłby w szufladzie latarkę i świece, które rozproszyłyby mrok. Najmniejsze światło dałoby mu poczucie bezpieczeństwa i cały świat naszego piekarza skupiłby się tylko wokół małej, woskowej świecy. Serce się uspokaja, dreszcze ustępują wraz z nadejściem przyjemnego ciepła, które pochodzi z płomienia.

Teraz  ja.

Ja boję się czegoś, co, według mojego systemu wartości, jest dziesięć razy gorsze od pająków, pięćdziesiąt razy straszniejsze od duchów i o stokroć bardziej przerażające od ciemności.
Albowiem jest takie miejsce, gdzie nigdy, przenigdy nie chciałabym się znaleźć. Ciemne, wilgotne korytarze, cichy dźwięk łańcuchów, którymi skute są twoje nadgarstki i krzyki. Niemiłosierne wrzaski dobiegające nie wiadomo nawet skąd.
Śni mi się to każdej nocy.
Idę tym cuchnącym korytarzem, który wygląda jak z kadru jakiegoś Hollywoodzkiego horroru o nawiedzonym budynku. Krzyki innych ludzi nadal wypełniają pustą przestrzeń. Staram się je ignorować, ale ciągle dochodzi nowy głos, nowy wrzask. Jakby nie cierpiała jedna osoba, a cała gromada.
Mijam pomieszczenia, ale nawet nie zerkam do środka. Zza drzwi słyszę jakieś szelesty, wibracje (zapewne jakiegoś medycznego urządzenia, biorąc pod uwagę sam fakt, gdzie jestem). Kilka osób ubranych na biało przechodzi obok mnie. W rękach trzymają jakieś ostre przyrządy, strzykawki z obrzydliwie zielonkawym płynem w środku, mają też niedużą lampkę, której kabel ciągnie się po ziemi.
Dochodzę do swojego celu. Jakiś umięśniony mężczyzna, który ciągle szedł za mną wpycha mnie do białego pomieszczenia. Przy biurku, które było tam jedynym meblem, siedziała kobieta w średnim wieku. Prosi, bym usiadła na krześle naprzeciwko niej, ja natomiast bez słowa siadam w kącie pomieszczenia i podciągam kolana pod brodę.
Nie słucham, co owa kobieta mówi. Kilka razy jednak wychwyciłam słowo "obłąkana". Zastanawiam, się co to oznacza, jednak nic nie mówię. Nie odpowiadam na żadne z pytań. Milczę.

Pewnie niektórzy z was już mnie ubiegli i doskonale wiedzą, jak nazywa się to miejsce. Wszyscy wiecie. Sami też się tego boicie, doskonale o tym wiem.
Ale pozwólcie, że potwierdzę wasze przypuszczenia. Te obrzydliwe korytarze, przerażające krzyki, zasrane terapie, które mają na celu nie wiadomo co i lekarze którzy zachowują się jakby byli zaginionymi krewnymi Frankensteina.

Psychiatryk. 

I nie uwierzycie.
Czuję się tak, jak nasz biedny piekarz po zgaszeniu światła.
Zostałam oskarżona o coś okropnego. I nie, nie powiem wam teraz, że jestem niewinna. Jestem jak najbardziej świadoma tego, co zrobiłam. I wiecie co? Nawet nie żałuję.
Siedzę w jakimś samochodzie, ubrana w coś, co przypomina więzienny strój. Nie mam ze sobą nic. Nawet własnej szczoteczki do zębów. I jadę do miejsca, które śniło mi się tylko w najgorszych koszmarach.
I nie mam świecy.

wtorek, 13 stycznia 2015

Bohaterowie...

                                  
   
                                                Barbara Palvin jako Lucy.




                                                             Niall Horan jako on sam.




                                                           Louis Tomlison jako on sam.


                                         
                                                               Harry Styles jako on sam.




Zayn Malik jako on sam.


Liam Payne jako on sam.