Niedużo wiedziałam na temat miejsca, w którym za moment miałam... hm... zamieszkać.
Niektórzy nazywali to coś "domem dla obłąkanych". Samo to przyprawiało mnie o dreszcze. Jednak chyba jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.
Samochód się zatrzymał, więc wyjrzałam przez szybę. Niedużo mogłam
zobaczyć przez mgłę, która w tym okresie lubiła się pokazywać. Mogłam
dostrzec tylko delikatny zarys ogromnego budynku i schodów, które do
niego prowadziły.
Siedziałam grzecznie i czekałam, aż każą mi wyjść z auta. Kajdanki na
moich kostkach i nadgarstkach w pewnym stopniu ograniczały każdy mój
ruch. Czułam się raczej jak więzień, nie pacjent. Choć, kto wie, czy to
nie lepiej?
Drzwi samochodu od mojej strony otworzyły się i szerokie ramiona wręcz
wyszarpały mnie na rześkie powietrze. Nadal zbyt dobrze nie widziałam
budynku, ku któremu zmierzałam. Weszłam po schodach tak szybko, jak
tylko kajdanki w nogach mi na to pozwoliły. Czułam za sobą obecność
kilku mężczyzn, którzy mnie tutaj przywieźli. Ich zadaniem było po
prostu mnie tutaj dostarczyć.
Przy końcu schodów znajdowały się ogromne, drewniane drzwi, które zaskrzypiały, gdy ktoś od środka je otwierał.
"Witaj
w domu"- pomyślałam, gdy przekroczyłam próg.
W
środku było jasno. Białe światło dokładnie oświetlało każdy kąt. I
miałam nadzieję, że tak jest wszędzie. W innym wypadku czułabym się jak w
tych moich koszmarach. Przeszły mnie ciarki.
Mój
wzrok padł na jakiegoś mężczyznę. Stał po środku i otaczało go stado
pielęgniarek (zgaduję po strojach), które gorączkowo szeptały. Wydawało
mi się, że to ja jestem tematem ich zaciekłej konwersacji.
Jedna
z kobiet wręczyła mężczyźnie jakieś papiery. Ten je przyjął i
przerzucił kilka kartek. Potem uniósł brwi i na mnie spojrzał.
- Witam, panno Glass. - powiedział może trochę zbyt oficjalnie, niżbym chciała.
Wpatrywałam
się w niego i lekko skinęłam głową. Nie byłam nawet pewna, czy to
dostrzegł, ale chyba tak, bo zrobił krok naprzód i kontynuował:
-
Jestem doktor Milles. Zdaję sobie sprawę, że to pierwszy raz, gdy
przychodzi pani do takiej instytucji, jak nasza. - tu uśmiechnął się
ciepło, a mnie wzięło na wymioty. - Mam nadzieję, że będziemy w stanie
pani pomóc.
"Taaa, jasne."
- pomyślałam. Po raz drugi po prostu skinęłam głową, nie chcąc się
wysilać w dobieraniu słów. Nawet nie wiedziałabym, co mu powiedzieć.
Lekarz przeniósł wzrok na mężczyzn za mną.
-
Pokój 216. - powiedział i rzucił ku nim coś niewielkiego. Kiedy jeden z
nich zręcznie złapał nieduży obiekt, spojrzałam na niego kątem oka.
Klucz.
-
Miłego pobytu. - powiedział dr. Milles, po czym odwrócił się i odszedł,
a za nim, rzesza pielęgniarek. Zostałam popchnięta w przeciwną stronę.
I, tak jak się spodziewałam, im dłużej się szło, tym oświetlenie robiło
się słabsze. Pięknie.
Po niedługim spacerze wśród korytarzy, dwóch ochroniarzy wepchnęło mnie do celi, po
chwili rozkuwając moje kończyny. Tak, cela to było określenie jak najbardziej na miejscu.
Rozejrzałam
się po moim nowym "pokoju". Ściany były brudne, powietrze przesiąkało
wilgocią a po podłodze biegały pająki. Oto spełniły się moje najgorsze
lęki.
Usiadłam
na
skrzypiącym łóżku (a raczej czymś, co miało łóżko przypominać) i
okryłam się zakurzonym kocem. Materiał, zupełnie jak materac,
niemiłosiernie śmierdział. Starałam się nawet nie myśleć, co poprzedni
pacjenci musieli tutaj robić.
Z całych sił starałam się zasnąć. Ku mojej uldze, nikt nie krzyczał. Było cicho. Potem już tylko
pamiętam, jak oddałam się objęciom Morfeusza.
Obudziłam się z krzykiem. Ten sam koszmar, który miałam przez całe
życie...To miejsce, te wszystkie żałosne krzyki... Cały czas je
słyszałam. Nie mogłam zasnąć przez resztę nocy, próbując uwolnić się od
tych przerażających obrazów w mojej głowie.
Następny
dzień zaczął się od brutalnego wyciągnięcia z celi. Jeden z
dwóch ochroniarzy wymamrotał coś, z czego wywnioskowałam że idziemy na
śniadanie. Szłam tak powoli, jak tylko mogłam. Po drodze widziałam
kilka innych osób, które miały takie samo ubranie jak ja i zmierzały w
tym samym kierunku.
Przyglądanie
się im nie było dobrym pomysłem. Gdy pewna blondynka, spostrzegła, że
moje oczy śledzą jej ruchy z zaciekawieniem, dosłownie dostała szału.
Zaczęła się rzucać na wszystkie strony, wyrywając sobie włosy. Krzyczała
coś typu "GŁOWA MI SIĘ PALI!". Odruchowo odsunęłam się jak najdalej tej
psychopatki, by znaleźć się poza jej zasięgiem, a ochroniarze (czy kim
oni tam byli) popchnęli mnie naprzód zostawiając blondynkę z tyłu.
Więc oni tak wyglądają. Ci obłąkani.
Weszliśmy
na jadalnię, więc, tak jak wszyscy, ustawiłam się w kolejce do okienka
by dostać swoją porcję. Kobieta stojąca po drugiej stronie dała mi
jakieś styropianowe opakowanie.
Nawet nie podziękowałam i oddaliłam się do wolnego stolika. Nie było tu
zbyt wiele osób. Siedzieli, tak jak ja, sami przy pięcioosobowym
stoliku. Było też cicho. Co jakiś czas jedynie dało się usłyszeć jakieś
szepty "nie chcę tutaj być" , lub "muszę się stąd wydostać".
To
było.. przerażające. Postanowiłam więc skupić się na jedzeniu.
Umierałam z głodu lecz gdy otworzyłam pudełko ujrzałam papkę o
czerwono-zielonym kolorze. Powąchałam to i od razu odsunęłam pokarm jak
najdalej. Już miałam wstać i wyrzucić pojemnik (wraz z zawartością), ale
poczułam jak wszyscy obecni mi się przyglądają. Byłam dosłownie
przewrażliwiona na punkcie tego, że ktoś się na mnie gapi, dlatego
rozejrzałam się po
częściowo zatłoczonym pomieszczeniu. Każda obecna tu para oczu była we
mnie wlepiona. Niektórzy mieli podkrążone oczy i niezwykle bladą skórę,
co spowodowało, że się wzdrygnęłam. Czułam się jak jedyna żywa istota w
pomieszczeniu pełnym zombie, które tylko czekają, by dobrać się do
mojego mózgu. Nadal skanowałam wszystkich wzrokiem i w niedużym tłumie
ludzi zauważyłam bruneta o długich i
gęstych rzęsach wokół pięknych, szmaragdowych oczu. Kasztanowe loki
zaczesane miał do tyłu, co dodatkowo uwydatniało jego nienaganne rysy
twarzy. Stał po ścianą i chyba, tak jak mi, tutejsze jedzenie nie
przypadło mu do gustu. Był inny. Wyglądał zdrowo. Był opalony, co mocno
kontrastowało się ze skórą stojącego obok psychola, który jeździł
paznokciami po ścianie.
Powiedzenie
o nim
"atrakcyjny" było znacznym niedopowiedzeniem. Jego ciało było jak
wielkie płótno, w całości pokryte rysunkami.
Jego ubranie miało ten sam krój, co moje, ale wyglądał w nim inaczej,
niż ja. Wyglądał jak model. Nawet w uniformie jakiegoś szpitala
psychiatrycznego.
Nawiązaliśmy chwilowy kontakt wzrokowy. Chłopak uśmiechnął się i powoli sunął
językiem po swoich pełnych ustach z jakimś uczuciem w oczach...
Pożądanie? Nie, to nie mogło być to - pomyślałam i szybko odwróciłam
wzrok.
Wtedy pomyślałam też, że to pewnie psychopata, więc nie, to na pewno nie mogło być to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz